Pandemia i związane z nią ograniczenia dały się we znaki wszystkim, zmieniając diametralnie nasze – pracowników i uczestników WTZ – życie na długie tygodnie. Przez cały czas pozostawania w domach staraliśmy się zachować kontakt ze sobą, na ile to możliwe pracując zdalnie, wspierając się, zamieszczając informacje na profilu społecznościowym, utrzymując kontakt telefoniczny. Żyjąc w ciągłej niepewności, nie wiedząc, kiedy będziemy mogli wrócić do pracy, robiliśmy wszystko, by nie stracić chęci do działania i zachować pozytywne nastawienie do tego, co nas czeka.
Dla mnie również był to czas pod wieloma względami skomplikowany i pełen wielu skrajnych emocji: od lęku, niepewności, zwątpienia, po nadzieję. Przyzwyczajona do aktywności, podróżowania, braku ograniczeń, kontaktu z wieloma osobami, teraz byłam zmuszona zrezygnować z większości moich działań i zastąpić je innymi. Na szczęście, po początkowym okresie dezorientacji, zagubienia i chaosu udało mi się zachować ciągłość treningów i wielu innych aktywności. Ale łatwo nie było.
Nie mniej trudny niż pobyt w domach był powrót do codziennych obowiązków. W WTZ przygotowywaliśmy się do tego starannie, lecz mimo to wracałam nie bez obaw. Myślałam o ograniczeniach związanych z koniecznością zachowania reżimu sanitarnego i zastanawiałam się, na ile jestem w stanie realizować je wspólnie z uczestnikami. Byłam pełna niepokoju.
Zaskoczyli mnie. Zresztą, nie pierwszy raz – uczestnicy pokazują, że stać ich na wiele więcej i potrafią działać bardziej racjonalnie, niż nam się wydaje. Od początku większość osób dzielnie znosiła konieczność noszenia maseczek, dostosowali się do obowiązku codziennego mierzenia temperatury, częstszego niż zwykle mycia rąk, dezynfekcji sprzętów, pomieszczeń, nowego planu dnia. Zazwyczaj skłonni do bliskiego kontaktu, wylewnych powitań, przytulania – teraz zmuszeni zachowywać dystans. W rozkładzie dnia zabrakło ich ulubionej przerwy na wspólny posiłek, kawę, pogaduszki przy dużym stole w stołówce. Teraz czas mija nam głównie w pracowniach, co jest dość trudne nawet dla mnie, bo też lubię się ruszać. Praca, posiłek, kawa, rozmowy – wszystko dzieje się w małej grupie, wąskim gronie, by nie narażać się na bliski, bezpośredni kontakt wielu osób jednocześnie. Nie ma też wspólnych spotkań społeczności (odbywają się w mniejszych grupach), inaczej wyglądają ćwiczenia, rehabilitacja… Życie warsztatowe zmieniło się dość znacząco, na pewno stało się trudniejsze, a my musimy bardziej na siebie uważać.
Próbujemy w tej sytuacji odnaleźć radość. Mimo wszystko, codziennie. Przychodzę do pracy z myślą, że czeka mnie dobry dzień – i wspólnie staramy się, by taki właśnie był. Dajemy sobie czas na rozmowę, śmiech, wyjście na świeże powietrze, zrywanie kwiatów, słuchanie ulubionej muzyki – może częściej niż zwykle, ale potrzebujemy tej odrobiny luzu, oddechu, na ile to możliwe – wyjścia poza ramy, które narzuca nam pandemia. Skupiamy się na zadaniach, ale chcemy też – a może teraz właśnie przede wszystkim – skupić się na sobie. Dbać o relacje, mieć dla siebie czas, cierpliwość, cieszyć się tym, że jesteśmy razem. Uczestnicy mają wiele pytań i niepokojów związanych z pandemią – ja też je mam. Dlatego teraz, bardziej niż kiedykolwiek dotąd, czuję, że bardzo potrzebujemy siebie nawzajem. Jedno jest pewne – na ich towarzystwo, serdeczność i uśmiech zawsze mogę liczyć.
Marta Mrowińska
terapeuta – pracownia komputerowa
Warsztat Terapii Zajęciowej Promyk w Otuszu